wtorek, 26 grudnia 2017

Seo Inguk dla VeryFunnyBunny

Dla: VeryFunnyBunny
Z kim: Seo In Guk
Wytyczne: coś na styl Opowieści wigilijnej

20  grudnia 2017 roku, Seul

           Zbliżające się święta zachwycały wszystkich wokół. Jedynie nie mnie. Nienawidziłem ich z kilku powodów, a ludzie radujący się na nie już miesiąc przed nimi wydawali się dla mnie irytujący. Sklepy wokół dudniły o nadchodzących promocjach z tej okazji, wszystkie miejsca już raziły po oczach swoimi świecącymi ozdobami, a mnóstwo osób wybierało prezenty dla bliskich, bo to one przecież najbardziej się liczyły w tym okresie. Śmieszyły mnie osoby, które w okresie świątecznym pomagały potrzebującym i były za to podziwiane, a w ciągu roku mieli ich w nosie i nawet często uprzykrzali im życie.
           Przechodziłem koło kolejnej lady sklepowej i na chwilę się przy niej zatrzymałem nie po to, żeby obejrzeć te wszystkie choinki i aniołki, tylko, by sprawdzić stan swojej fryzury, która mogła się uszkodzić przez tą całą pogodę. Na szczęście moje ułożone żelem włosy w tył nie wyglądały źle. Przyjrzałem się mojemu krwistoczerwonemu płaszczowi... Poprawiłem go delikatnie i strzepałem sobie z ramion płatki śniegu, który niedawno przestał prószyć. Uznałem, że wyglądam względnie i mogę się tak pokazać w mojej firmie przed moimi ludźmi. Nienawidziłem klimatu zimowego, bo zazwyczaj niszczył mój wizerunek.
           Wszedłem głównymi drzwiami do mojego wspaniałego budynku, a wszyscy zaczęli się przede mną nisko kłaniać. Zza lady portierni wybiegła moja sekretarka jakaś przerażona i zaczęła cała dygotać, więc już wiedziałem, iż miała mi coś niemiłego do przekazania. Ona bała się mnie, bo często wybuchałem na nią w takich sytuacjach. Z jednej strony to dobrze, że czuła do mnie respekt, bo w końcu byłem jej szefem.
— Chciałam pana uprzedzić, że od jutra nie zjawię się już w firmie — oznajmiła mi unikając spojrzenia na mnie, a mnie tak przytkało, że zatrzymałem się na środku korytarza, co rzadko robiłem. Zazwyczaj przechodziłem tylko przez niego i zamykałem się w gabinecie jak najszybciej.
— Jak to? Nie mów, że znowu choruje ci dziecko? — Byłem bardziej oburzony niż przejęty. Dowiedziałem się kiedyś, że wykorzystywała to jako pretekst wolnego, lecz nie zwolniłem jej mimo to, bo była zbyt dobrym pracownikiem.
— Nie tak na jeden dzień. Ja złożyłam przecież wypowiedzenie. Tak jak przypuszczałam, to nie zwrócił pan nawet uwagi, że je podpisał. — Wyczułem w tej wypowiedzi lekki wyrzut. Miałem ochotę jej coś ostrego odpowiedzieć, ale wiedziałem, że miała coś jeszcze ważnego dla mnie do przekazania. — Była tu też kobieta, która szuka jakiś czas pracy, może nadałaby się na moje zastępstwo. Miała dobre rekomendacje... — zaproponowała. Nie ważne, że zaszedłem jej pewnie wiele razy za skórę, ta kobieta i tak była mną przejęta... Powinienem jej być wdzięczny, a ja ją za to nienawidziłem...
— Zerknę na jej dokumenty, jeżeli jakieś zostawiła — odrzekłem oschle, aby ona zrozumiała, iż poczułem do niej żal za to wszystko.
— Jeszcze mam małą informacje. Jacyś wścibscy dziennikarze są pod pana biurem i domagają się wywiadu. Poprosić ochronę o wyprowadzenie ich? — zapytała mnie niepewnie i już chciałem się zgodzić na to, jednak chwilę się zawahałem.
— A wiesz o czym chcą mówić? — zagaiłem do niej, a ona mi przytaknęła.
— To taki głupi temat. Szukają osób, które utraciły ducha świąt i za takiego pana uważają. — Mówiąc to, przełknęła głośno ślinę, a ja uniosłem kącki ust.
— Porozmawiam z nimi i powiem co o tym myślę — wyraziłem się kpiąco i już nie mogłem się doczekać, jak im nagadam. Byłem zły, że traciłem w tak trudnym okresie zaufanego pracownika, musiałem przesłuchać nową kandydatkę i jeszcze te całe święta tak mnie irytowały, więc to była dla mnie idealna okazja na wyżycie się. Już widziałem to oczerniające mnie nagłówki gazet po tym wszystkim i nie wiedzieć czemu napawało mnie to radością.
           Udałem się pod mój gabinet. Rzeczywiście stało pod nim mnóstwo reporterów. Pozwoliłem sobie na wpuszczenie ich do siebie, po czym zasiadłem za biurkiem i czekałem, aż oni się rozgoszczą i zaczną swoje bezsensowne pytania. Miałem już w głowie przygotowane ostre odpowiedzi. Widziałem już, jak kobieta przede mną szykuje swój dyktafon i niecierpliwiłem się troszeczkę, lecz próbowałem to ukryć uśmiechając się krzywo w jej stronę.
— Zacznijmy od tego, że jestem z gazety Joongang Ilbo, a nazywam się Cha Yumi. Chciałabym zadać panu zaledwie kilka pytań do artykułu o ludziach nie posiadających ducha świąt. — Prychnąłem na jej słowa, a ona spojrzała na mnie lekceważąco. Już wiedziałem, że jej nie polubię.
— Zamieniam się w słuch. Musi pani wiedzieć, że jestem dziś wyjątkowo skory do rozmów, bo zazwyczaj odmawiam wywiadów — wyjaśniłem jej i znowu obdarzyła mnie dość zirytowanym spojrzeniem.
— Jak to się stało, że jest pan zimny w tym okresie, gdy wszyscy inni pałają radością. Jest to przecież czas, gdy ludzie jednają się z wrogami, spędzają go w cieple rodzinnym...
— Ja właściwie nie mam rodziny, więc pewnie to jest powodem tego zimna. Nie ma mnie kto ogrzać.
           Gdyby nie mój sarkastyczny akcent, to ta wypowiedź mogłaby zabrzmieć głęboko, a tego przecież nie chciałem. Byłem człowiekiem, który wiedział, iż nie można pokazywać innym swoich słabości. Oni zawsze je wykorzystywali przeciwko tobie. Jak nie ta kobieta, to ktokolwiek czytający ten artykuł mógłby mnie zniszczyć znając moje prawdziwe ja. Wolałem pozostawać dla otoczenia chłodny, nieprzyjemny. Tak było łatwiej. Wolałem jak ludzie się mnie bali, bo czułem wtedy z siebie wielką dumę.
           Niestety wraz z tym pytaniem w mojej głowie zaczęły się pojawiać wspomnienia sierocińca, w którym się wychowałem, rodzin zastępczych, które zawsze rozmyślały się z adoptowania mnie, moich przyjaciół, którzy pojawiali się w tym miejscu na krótko, wszystkich tych, którzy naśmiewali się ze mnie w szkole, ojca, który nagle sobie o mnie przypomniał na łożu śmierci…

24 grudnia 2013 roku, Gangnam

           Szofer wjechał właśnie z jedną z najbogatszych dzielnic. Do tej pory widywałem takie tylko w filmach. Zastanawiałem się co, ktoś z takich okolic, może ode mnie chcieć. Byłem przecież sierotą, która chciała wieść po prostu proste życie. Nie uprzykrzałem się nikomu. Nie miałem porachunków z żadną mafią, czy kimś takim. Zastanawiałem się także, czemu zaufałem temu człowiekowi, który po mnie przyjechał. Przecież nie znałem go, nie wiedziałem czego ode mnie chce i kim był jego szef, który rzekomo kazał mu mnie odnaleźć.
            Wjazd na podwórko, otoczony był zielenią, przysypaną lekką warstwą śniegu. Przed nami była się wielka posiadłość. Ciekaw byłem, kto mógł mieszkać w takich włościach, a  jednocześnie czułem strach przed poznaniem prawdy. Wtedy kierowca otworzył mi drzwi. Nie znałem takiego traktowania, więc poczułem się trochę niezręcznie. Byłem tylko biednym studentem, który ledwo siebie utrzymywał na pracach dorywczych, więc to nie były moje klimaty.
           Wszedłem bez słowa do domu, choć to słowo zdawało mi się za małe, by opisać to wszystko co widziałem przed sobą. Wiedziałem, że nic w tym domu nie było rzeczą, na którą mogłoby mnie być stać kiedykolwiek w moim nędznym życiu.
— Prosiłbym o pójście za mną do gabinetu szefa.
           Przytaknąłem człowiekowi na te słowa i poszedłem za nim posłusznie. Czułem się nieswojo w moich znoszonych ciuchach i nieułożonej fryzurze w takim miejscu. Co mogłem jednak zrobić? Nie miałem czasu i pieniędzy na dbanie bardziej o siebie niż to było konieczne.
— To tutaj. — Mówiąc to, wskazał na ogromne drzwi. Zrozumiałem, że to sygnał, iż miałem wejść tam sam. Chciałem już pukać, ale on powstrzymał mnie chwytając moją dłoń i wskazał, bym po prostu wszedł. Przełknąłem jeszcze nerwowo ślinę i to zrobiłem.
           Naprzeciw wejścia leżało ogromne łoże, a w nim starszy człowiek z poważnym wyrazem twarzy. Przerażał mnie całą swoja okazałością i od razu poczułem, że oceniał mnie spojrzeniem. Momentami wydawało mi się, że jest w nim coś znajomego, lecz nie miałem pojęcia co.
— Więc tak na żywo wygląda mój syn… — wypowiedział to z ledwością, a ja nie umiałem tego zrozumieć. Syn? Czyli to miałby być ten nikczemnik, który porzucił mnie w sierocińcu? To przez tego tyrana miałem tak ciężkie życie?! — Tak, to musisz być ty. Widać, że podobnie się do mnie denerwujesz. — Na te słowa zacisnąłem pięść i zmarszczyłem czoło, a on zaśmiał się pewnie przez to co zobaczył. — Pewnie myślisz teraz, jak mnie upokorzyć? Nie wysilaj się, bo to ci się nie uda. Jestem człowiekiem bez uczuć, więc w żaden sposób nie możesz mnie skrzywdzić.
           Miałem dość. Po co chciał ze mną kontaktu po tak wielu latach mojego nieszczęsnego życia. Chciał mi pokazać, co straciłem? A raczej co zostało mi odebrane? Bo to on pozbawił mnie normalnego życia w dostatku, o którym zawsze marzyłem po nocach.
— Musisz mnie wysłuchać… Jesteś synem mojej kochanki i pozbyłem się ciebie dla reputacji. — Jego słowa były dla mnie niczym kubeł zimnej wody… Czyli całkiem możliwe, że także oddzielił mnie od matki? — Ona umarła przy porodzie, ciebie oddaliśmy do sierocińca… Teraz tego żałuję. Mogłem cię wychować jako swojego syna, bo okazało się, że moja żona była bezpłodna i nie mam przez to dziedzica. — Każde jego zdanie uderzało w moje serce, a ja nawet nie potrafiłem mu nic odpowiedzieć. Słuchałem go jak sparaliżowany, a fizycznie to on na takiego wyglądał. — Dlatego mam dla ciebie w tę Wigilię jako prezent, propozycję nie do odrzucenia. Wiem, że będziesz mnie nienawidził do końca moich dni, ale… Lekarze dają mi z dwa lata życia, choć pewnie będzie gorzej. Mimo to, myślę, że tyle wystarczy, bym przekazał ci wszystko, co będzie potrzebne do przejęcia mojej firmy. Ciesz się, bo nie każdy bękart dostaje taką okazję. Dzięki niej możesz zmienić swoje nędzne życie na te luksusy, których pragniesz. — Wiedział doskonale jaką osobą byłem, bo pewnie byłem taki jak on. To nie tak, że bardzo chciałem pławić się w takich luksusach, jednak szkoda byłoby mi nie skorzystać z tego co proponował.
Chwilę później zgodziłem się na wszystko, powiedziałem mu także co o nim myślę i dałem do zrozumienia, że zniszczył mi życie… Miał rację, że wcale nie posiadał uczuć i sumienia, a powoli stawałem się taki sam od tamtej wilgli. Z dnia na dzień moje pozytywne emocje umierały, a wdałem się w mojego nauczyciela, choć go mocno nienawidziłem. Zaraz po tym jak przejąłem firmę zmieniłem nazwisko w nazwie na moje, które podobno było nazwiskiem mojej matki. Pozbyłem się też bardzo szybko pracowników mojego ojca, by nikt nie próbował mnie wygryźć i tak o to stałem się panem tej marki. A całą nędzną przeszłość puściłem w niepamięć.

20  grudnia 2017 roku, Seul

— Dziękuję panu za wywiad. Przykro mi słyszeć takie słowa, jakie pan do mnie wypowiadał, jednak domyślam się, iż spotkało pana coś przykrego w święta i dlatego jest pan, jaki pan jest.
Zignorowałem komentarz dziennikarki. Cały wywiad wracały do mnie szare myśli sprzed lat, a na pytania odpowiadałem machinalnie i trochę mniej ostro. Miałem powoli dosyć tego dnia. Za dużo jak dla mnie z rana. Kiedy zostałem sam w pokoju, po moim policzku spłynęła wprost do moich ust gorzka łza. Niestety wszystko co wydarzyło się wcześniej nadal mnie bolało. Sama myśl o tym, że matka zmarła mnie rodząc, czy bezwzględność wobec mnie mojego ojca… To nie były dobre wspomnienia. Powinienem był cieszyć się, że doszedłem tak daleko, a czasami żałowałem, że dałem mu się omamić i pozwolić mu na zrealizowanie swojego celu… Zniszczenia prawdziwego mnie.
***
Była już godzina popołudniowa, gdy postanowiłem wziąć się za papiery przygotowane przez moją sekretarkę na biurku. Chwyciłem je głęboko wzdychając. Nie chciałem, by odchodziła. Mimo, iż nie byłem dla niej nigdy za miły to w duchu naprawdę doceniałem jej pracę i staranność. Zastanawiałem się, czy gdybym był inny to zostałaby ze mną… Otrząsnąłem się z tej myśli. Przecież musiałem taki być. Nikt nie mógł się do mnie przywiązać, a tym bardziej ja do nikogo, bo przecież każdy znikał z mojego życia kiedyś. Matka to wszystko zaczęła, a potem takie fatum nie opuszczało mnie do teraz.
Pod jednym z dokumentów do podpisania zauważyłem wystający dokument aplikacyjny ze zdjęciem, które mnie zaintrygowało. Szybko go wyciągnąłem i położyłem przed sobą. Domyśliłem się, iż była to kandydatka na nową sekretarkę, ale nie to było w tej chwili istotne, a to, że przecież ją doskonale znałem… Kim Sohye. Widząc jej zdjęcie i to jak się zmieniła oniemiałem.
Może ja śnię? Przez te wszystkie wspomnienia zgłupiałem.
Zjechałem palcem po dokumencie i ujrzałem tam wypisane studia w Stanach Zjednoczonych. Wiedziałem, że przecież tam na nie wyjechała. Imię i nazwisko się zgadzało, wiek też, liceum w którym ją poznałem także. Nie miałem pojęcia jak to się stało, że moja pierwsza i jedyna miłość chciała zostać moją sekretarką… Nie mogłem sobie pozwolić na przyjęcie pod swoje skrzydła mojej największej słabości… Już miałem pognieść tą kartkę i wyrzucić do kosza. W ostatniej chwili zatrzymałem się i przedzwoniłem na portiernie, by zaprosili ją na rozmowę kwalifikacyjną i to jak najprędzej. Nie mogłem powstrzymać się znowu od pokusy jaką los mi zgotował. Tak samo, jak wtedy gdy ojciec powierzał mi to wszystko. Cóż miałem jednak poradzić, że nie potrafiłem nigdy o niej zapomnieć.

12 grudnia 2011 roku

           Wracaliśmy razem z Sohye na do swoich domów. Ja jak zwykle miałem zamiar ją odprowadzić do mieszkania. Wiele razy mi tego zabraniała, bo jej rodzice nie chcieli, byśmy byli razem, lecz ja zazwyczaj lubiłem grać odważnego. Tym razem jednak milczała, gdy byliśmy już w drodze pod jej dom. Jakby zamyśliła się i nie zwracała uwagi na to co robię.
— Ziemia do Sohye! — krzyknąłem do niej, jednocześnie zdejmując jej kaptur z głowy. Ona spojrzała na mnie wściekle. — Dlaczego jesteś teraz głową gdzie indziej, a nie ze swoim ukochanym? — zapytałem sarkastycznie, a ona mierzyła mnie nadal poważnym spojrzeniem, a to nie wróżyło nic dobrego. — Coś taka naburmuszona? Ktoś tu chyba nie chce prezentu na święta ode mnie. — Próbowałem żartować, bo to zawsze działało w te dni, kiedy miała zły humor. Tym razem to było na nic.
— Muszę ci coś powiedzieć — rzekła to z wyczuwalnym smutkiem w jej głosie, co mnie przeraziło nie na żarty. Czekałem na to, co miała mi do powiedzenia. — Moi rodzice dowiedzieli się o nas. —
Zdębiałem na te słowa, czułem, że będzie jeszcze gorzej, jak opowie mi wszystko i czemu ja musiałem mieć wtedy rację? Jak się okazało, musiała wyjechać wraz matką do Stanów kontynuować naukę. Postanowili mnie od niej odizolować, a ona ich słuchała, bo bała się, że jej ojciec zaszkodzi mnie i jej matce, gdy nie zrobi tego co on jej nakazuje. Był wpływowym człowiekiem, a mimo to, jakby miał zamiar skrzywdzić tylko mnie, nie poddałbym się i walczył o nią. Niestety nie chciałem narażać jej matki, którą ona okropnie kochała. Nie mogliśmy nic poradzić. Kilka dni później pożegnaliśmy się ze sobą, bo to był dzień jej odlotu. Chodziła tylko do szkoły dlatego, bo udało jej się ubłagać ojca, że chciałaby móc się ze mną pożegnać…

21 grudnia 2017 roku

Siedziała przede mną… Nie zmieniła się za wiele. Badałem ją wzorkiem, próbując zgadnąć, czy mnie pamiętała. Dziwnym byłoby, jakby zapomniała, a jednocześnie jak bolesnym… Nie mówiła nic, tylko obserwowała mnie także. Pewnie myślała o tym samym co ja. Żadne z nas nie potrafiło się odezwać jako pierwsze, jednak to ona stała się tą, która przełamała lody.
— Jak mogłeś się tak zmienić? — zapytała, a ja nie wiedziałem, czy mówiła to z żalem, czy innym uczuciem i o czym dokładnie mówiła, mimo to cieszyłem się, że mnie pamiętała. — Wyprzystojniałeś, ale twoje serce chyba już ma się gorzej. Czytałam gazetę, gdzie byłeś na pierwszej stronie zanim tu weszłam — wyjaśniła mi swoją wypowiedź, a ja w tym momencie pożałowałem tamtego wywiadu.
— Wiesz, że gazety kłamią… — Nie wiedziałem, po co jej się tłumaczyłem. Przecież taki właśnie byłem teraz. Nie dało się tego ukryć, więc po co chciałem to przed nią robić? Miałem też ochotę powiedzieć jej, że wypiękniała, niestety nie potrafiłem.
           Przyjrzałem się jej lepiej, jak odwróciła ode mnie wzrok. Jej cera była nieskazitelna. Zniknęły te wszystkie młodzieńcze niedoskonałości. Nadal miała pieprzyk na powiece, który tak uwielbiałem. Nosek lekko zadarty, tak jak pamiętałem. Włosy przefarbowała na jakiś kasztanowy kolor, a tak lubiłem jej kruczoczarne… Nie mogłem nic na to poradzić. Nie była już moja, nie była tutaj dla mnie na pewno… Chociaż… Po co tu przyszła, wiedząc, że ja jestem szefem tej firmy?
— Mój ojciec kazał mi złożyć tutaj dokumenty — zaczęła, a ja zastanawiałem się, czy ona czytała mi w myślach — kazał mi także się wokół ciebie zakręcić przez wzgląd na stare dzieje. Los jest taki obrotny. Najpierw mnie tobie odbiera, a potem pcha w twoje ramiona.
— Przykro mi, że przyszłaś tu z przymusu. — Moje nowe ja odezwało się za mnie z ironią w głosie. Cóż mogłem na to poradzić, że ona raniła mnie swoimi słowami i nie potrafiłem zamilknąć w takim momencie?
— Tego nie powiedziałam. Przyszłam tu tylko dlatego, bo chcę skorzystać z tej okazji, by znowu cię widzieć. Pewnie ty zapomniałeś, ale ja naprawdę cię kochałam i mimo, iż każdy inny nazwałby to szczenięcym uczuciem i choć wyczuwam, że nie jesteś tą samą osobą, to nie zmienię moich uczuć. — Pragnąłem w tamtym momencie powiedzieć jej, że ja też ją nadal kochałem… Nie potrafiłem, bo przecież nauczyłem się nie przyznawać do moich słabości. Głupi milczałem. — Przyjmiesz mnie?  — dopytała, a ja zaledwie przytaknąłem. Na jej ustach zawitał uśmiech, za którym tak okropnie zatęskniłem. — To co mój nowy szef powie na kawę na mieście?
           Zgodziłem się machinalnie. Nie mogłem jej odmówić, bo czułem, że wypominałbym to sobie potem długo. Byłem w lekkim potrzasku. Z jednej strony pragnąłem pokazać jej, że dawny ja nie umarł doszczętnie, z drugiej bałem się ukazać słabość. Nie wiedziałem, czemu jedno spojrzenie na nią sprawiało, że cała moja skorupa pękała. Naprawdę była moją wielka słabością.
           Na mieście nie patrzyłem za bardzo na otoczenie, tylko cały czas obserwowałem ją. Udaliśmy się do pobliskiej kawiarni i dopiero tam moją uwagę przykuła kobieta stojąca przy kasie. Nie zamawiała chyba nic, lecz od razu ją poznałem… To była Yumi, do wczoraj moja sekretarka.
— Niech pani zatrudni mnie chociaż na okres świąteczny. Chciałabym zrobić coś na prezent dla moich dzieci… — Yumi była samotna matką dwójki dzieci. Jej mąż dawno zmarł. Była jeszcze młoda, ale nie mogła sobie znaleźć nikogo, bo z tego co wiem, każdy uciekał na wspomnienie o dzieciach.
— Trzeba było siedzieć na tyłku w tej pracy, w której byłaś. Lepszej teraz nie znajdziesz. — Oburzyła się na nią kobieta, która prawdopodobnie była właścicielką tego lokum. Zdziwiłam mnie jej wypowiedź.
— Chciałam ją zmienić, bo szef mnie wykańczał powoli psychicznie. Nie przypuszczałam, że tamta oferta, jaką dostałam, okaże się niewypałem i zostanę tak oszukana. Mieliśmy dzisiaj podpisać umowę, a jednak powiedziano mi, że się nie nadaję, choć na wcześniejszych rozmowach rzekomo byłam najlepszą kandydatką.  
Wtedy poczułem do niej żal. Nie miała nic pewnego, a i tak uciekła ode mnie, bo bała się zostać w mojej firmie dłużej. Wiedziałem, że byłem tyranem, jednak… Tak ciężko było ze mną wytrzymać. Spojrzałem na Sohye, ona obserwowała mnie zmartwionym wzrokiem. Nie rozumiałem tego. Czym się tak przejmowała?
— Może lepiej wyjdźmy? — szepnęła, a ja już miałem to zrobić, a coś pękło we mnie.
           Spojrzałem na zapłakaną Yumi i nie wytrzymałem. Podszedłem do niej, a gdy tylko ona mnie ujrzała, rozszerzyła szeroko oczy. Była przerażona, jakbym był jakimś duchem. Pewnie nie spodziewała się mnie w takim miejscu, bo odkąd mnie znała, nie wychodziłem po za dom i firmę.
— Chcesz wrócić do firmy na inne stanowisko? Znajdę takie, gdzie nie będziesz już miała styczności ze mną i nie będzie cię to stresować. — Nie miałem pojęcia, czemu jej to oznajmiłem, a ona chyba nie spodziewała się tego. Zaniosła się nagle głośnym szlochem i wtuliła we mnie bez żadnego zapytania.
— Ja przepraszam szefa, ale mimo wszystko tęskniłam za szefem — wydukała to z ledwością, a ja poczułem coś ciepłego w klatce piersiowej, to uczucie nie było ze mną od lat. — Jutro zjawię się w firmie i z chęcią przyjmę ta ofertę.
           Uśmiechnąłem się do siebie. Poczułem się dobrze robiąc ten dobry uczynek, a nie miałem pojęcia, dlaczego było mnie na niego stać. Może wydawało mi się, że nie przywiązywałem się do nikogo, a tak naprawdę Yumi była osobą, która nigdy nie skrzywdziła mnie. Bałem się stracić w jej oczach, dlatego słysząc jak ją zraniłem zapragnąłem wszystko naprawić.
           Po wyjściu z kawiarni razem z Sohye zauważyłem u niej zmianę. Wyglądała na jakąś szczęśliwą idąc ze mną przez miasto. Ciężko było mi ją pojąć. Zmieniała nastrój z sekundy na sekundę, a jak przestałem nadążać.
— Coś taka uradowana? — zagaiłem, a ona zatrzymała się i spojrzała na mnie z szerokim uśmiechem na ustach.
— Tam w środku, jak zlitowałeś się nad nią… Poczułam, że to nadal ty. Tak więc, nie uderzyły ci pieniądze do głowy i jesteś do naprawienia. Muszę się tylko postarać i wróci mój Inguk.
Poczułem się dobrze słysząc z jej ust ostatnie zdanie. Nazwała mnie swoim Ingukiem, co naprawdę mi się spodobało… Czyżby los chciał zrekompensować to co mi zabrał?
— Czy to przeze mnie nie lubisz świąt?  — dopytała niepewnie, a ja pokręciłem pospiesznie głową na boki.
— Przyznam, że wiele traciłem w okresie świątecznym co roku i wśród tego byłaś ty, ale to mój ojciec sprawił, że Wigilia stała się jednym z  najgorszych dni mojego życia — powiedziałem jej to bez zająknięcia, tak jakbyśmy wcale nie spotkali się po latach, jakby nic nas nie dzieliło.
— W takim razie złe wspomnienie o tym dniu należy zastąpić nowym, dobrym, ze mną najlepiej.
           Była taka pewna swego. Wiedziała jak mnie podejść i jak przekonać mnie do tego, że jej potrzebowałem. W tym momencie oświeciła mi się lampka ostrzegawcza w mojej głowie. Nie mogłem pozwolić sobie na tyle słabości… Przecież jakbym ją znowu stracił, to stracę wszystko… Nie chciałem ponownie cierpieć, jak ona tylko zniknie. Nie mogłem jej pozwolić na przywrócenie dawnego mnie. Przecież to zniszczyłoby wszystko, co zbudowałem przez te lata, a ja tak łatwo dawałem się jej omamić.
— Dlaczego uważasz, że możesz to robić? Zmieniać mnie? Przecież nie było cię tu długo. Nie wiesz, jak ja się czułem po twojej stracie. Nie chce przechodzić znowu przez takie piekło, jak ponownie będziesz musiała spełnić widzimisię ojca. Dlaczego mam ci ufać? Tym razem też odejdziesz, a mnie zostawisz znowu takiego zranionego jak wtedy. Nie mogę dać ci się znowu omamić.
           Po tych słowach bałem się, że ona i tak odpowie mi w taki sposób, który przekona mnie, że źle robię, dlatego odszedłem nie dając jej tym samym czasu na odpowiedź. Postanowiłem, że tak będzie najlepiej. Wiedziałem, że przyjąłem ją na sekretarkę, lecz mogłem ją zawsze odesłać z kwitkiem na drugi dzień. Do mojej firmy pchało się mnóstwo ludzi, bo zarobki, jakie oferowałem zachęcały każdego, więc szybko znalazłbym sobie kogoś. Nie mogłem pozwolić jej na mamienie mnie, ani chwili dłużej.

***

           Przebudziłem się niechętnie i ledwo podniosłem się do siadu. Dziwnie, bo jakby moje kończyny odmawiały mi posłuszeństwa. Spojrzałem na swoje dłonie i przeraziłem się. Miałem na nich pomarszczoną skórę, pełną przebarwień typowych dla starego człowieka. Nie wiedziałem, jak to możliwe. Zajrzałem do szuflady z szafki nocnej, gdzie miałem schowane lusterko. Przejrzałem się w nim i to co ujrzałem, o mało nie przyprawiło mnie o zawał. Wyglądałem jak mój ojciec. Siwe włosy, zmarszczki… Byłem stary i zapewne tak samo zgorzkniały jak i on był na łożu śmierci.
           Odłożyłem lusterko i po raz kolejny się przeraziłem. Mój ojciec stał naprzeciw mego łóżka i uśmiechał się do mnie tym swoim cynicznym uśmiechem. Miałem ochotę wiele razy mu go zmyć z twarzy, ale tak jak on to mówił mi od początku, nie dało się.
— A jednak zamieniłeś się we mnie. Tylko wiesz co?  Ja przynajmniej nie umierałem w samotności — oznajmił kpiąco. — Ty siedziałeś przy moim łóżku szpitalnym. Nie tylko dlatego sprowadziłem ciebie, by oddać firmę komuś, kto miał w sobie moją krew. Potrzebowałem kogoś, kto odprowadzi mnie w moją ostateczną podróż, bo się bałem. Ty zaś zostaniesz sam, bo odrzucasz ludzi wokół siebie, jak ja to robiłem. Niestety ty nie masz już kogo szukać! Nie masz syna, jak ja miałem, bo odrzuciłeś nawet kobietę. Jesteś całkowicie samotny.
Jak zwykle uderzył w moje czułe punkty. Nawet po śmierci robił to celnie. Wiedziałem, że na wszystko sobie zasłużyłem. Pamiętałem ten dzień, jakby to było zaledwie wczoraj, gdy odrzuciłem pomoc Sohye, a potrzebowałem jej, jak żadnej innej… Tylko chwila.. Czy to nie było wczoraj?

Obudziłem się, tym razem tak naprawdę, Spojrzałem szybko na swoje ręce. Były to moje młode dłonie, które jeszcze miały wiele do zaoferowania światu. Zrozumiałem, że był to tylko sen, lecz tak dosadny, iż dał mi do myślenia. Ojciec miał rację. Nie powinienem był odrzucać dzień wcześniej pomocy. Musiałem pozwolić jej na pomoc, bo przecież nie mogłem wiecznie być sam w życiu. To niby chroniło mnie przed zawodem, czy utratą tego co ważne, a z drugiej strony, nie posiadanie choćby na chwilę czegoś ważnego było jeszcze gorszym rozwiązaniem.
Z tą myślą chwyciłem swoją komórkę. Odnalazłem jej numer, bo oczywiście podkusiło mnie, żebym zapisał go sobie z jej dokumentów i wykonałem połączenie. Wiedziałem, ze wiele się zmieni wraz z prośbą moją o jej wsparcie. Wiedziałem, że zacznę wszystko na nowo i będę starał się być starym mną. Momentami mogę upaść przez to, lecz zapragnąłem zaryzykować dla szczęścia, jakie jeszcze miało szansę mnie spotkać… Mogłem jej w końcu dać prezent na święta, ten sam, który miała dostać kilka lat temu. Czekał na nią w jednej z szaf, lecz już dawno straciłem nadzieję na wręczenie jej go, a tu proszę… Czasem warto czegoś nie wyrzucać.
Wiem, że aż się prosi o kontynuację i na koniec trochę przyśpieszyłam, ale to ze względu na to, że to ma cztery tysiące słów z małym haczykiem, a kolejny najdłuższy shot jest o połowę krótszy. Musiałam się zatrzymać z pisaniem tym, by się wyrobić z innymi. Ale to chyba najbardziej rozbudowana z historii. Dziękuję Ci za zamówienie tego, bo naprawdę bardzo dobrze się czułam jak to wymyślałam i kreowałam. J
               

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz